Alpy — lipiec 1997

Czterotysięczniki dla początkujących

Drugi wyjazd alpejski, tym razem w Alpy Włoskie, do doliny Aosty, w lipcu 1997 roku.
Zdobyte szczyty: Gran Paradiso (4060), Castor (4230)
Uczestnicy: Krzysztof Feluch, Rafał Leszczyński, Piotr Mielus

Kiedy dwa lata temu po raz pierwszy wyjeżdżałem w Alpy miałem za sobą mizerne doświadczenie z grudniowej grani Liptowskich Murów, mnóstwo niepoprawnego entuzjazmu i sto dolarów w kieszeni. Wystarczylo to do zdobycia najłatwiejszej góry lodowcowej Austrii, Grossvenedigera (3674). Teraz przyszedł czas na coś odrobinę wyższego: włoskie czterotysięczniki doliny Aosty.
    Do Turynu dojechaliśmy autokarem firmy Pekaes Bus. Wydatek na bilet w obie strony (380 PLN uwzględniając zniżkę dla nieletnich do 26 lat) stanowił 50% kosztów wyprawy. Śmiałkom dysponującym większą rezerwą czasową pozostaje autostop. Szczęściarzom - własny samochód. Dworzec autobusowy przy Corso Inghliterra i stacja kolejowa Porta Susa są położone 300 metrów od siebie. Z tej ostatniej co dwie godziny odjeżdża wygodny pociąg do Aosty (10.000 ITL w jedną stronę, ok. 100 km).
    Aosta, założona dwa tysiące lat temu przez Rzymian, obfituje w nieźle zachowane zabytki pamiętające czasy Oktawiana Augusta. Obecnie jest stolicą regionu autonomicznego Valle d'Aosta zamieszkałego w znacznej mierze przez francuskojęzycznych górali. Oba kempingi Aosty są położone dość daleko od centrum. Zaletą jednego z nich (Milleuci, NE obrzeża miasta) jest zasada "dobrowolnego zgłoszenia się do recepcji". Jeżeli śpimy tylko jedną noc, daje to szansę na zaoszczędzenie 12 tys. lirów. Aosta jest świetnym miejscem wypadowym w grupę Mt. Blanc, park narodowy Gran Paradiso i Alpy Walijskie (z Matterhornem i Monte Rosa). Na rozgrzewkę wybraliśmy górę wysoką, ale niezbyt skomplikowaną - Gran Paradiso (4061).
    Autobusy (4.000 ITL) dojeżdżają aż na sam koniec doliny Valsavaranche na wysokość 1950 m. Znajduje się tu mała osada Pont z pięknie położonym kempingiem za 12.000 ITL (prysznice za darmo). Miła, mówiąca po angielsku właścicielka chętnie przyjęła część naszych gratów na przechowanie. Lżejsi o kilkanaście kilogramów ruszyliśmy szeroką ceprostradą do blaszanego schroniska Vittorio Emanuelle (2730). Cena noclegu była dość zniechęcająca (20.000 ITL), poszliśmy więc wyżej do początku lodowca i na wysokości 2900 m. rozbiliśmy namiot (wygodniejsze miejscówki można znaleźć nieco niżej na trawiastych tarasach nad potokiem). Noc na śniegu nie jest najmilszym przeżyciem, o ile nie posiadamy dobrej karimaty. Warto mieć ze sobą folię NRC, która izoluje nas od podłoża. Niezbędny jest też niezły śpiwór puchowy (w nocy ok. -5°C).
    Na drogę normalną wyruszyliśmy o piątej rano niewyspani i kiepsko zaaklimatyzowani. Nie miało to większego znaczenia do wysokości 3700 m., ale w końcówce wyraźnie uszło z nas powietrze i przegraliśmy finisz nawet z grupkami związanych liną weteranów i matek z dziećmi. Trasa okazała się łatwiejsza od zimowego dojścia do Pięciu Stawów przy dobrej pogodzie. W górnej części stoku wyciągnęliśmy naszą 30-metrową linę, ponieważ w związku z silnym nasłonecznieniem wzrosło niebezpieczeństwo szczelin. Dojście do wieńczącej jedną z turni szczytowych figurki Świętej Madonny jest w stopniu II. Przepaścistą półkę ubezpiecza kilka spitów, przydają się więc ekspresy. Ekspozycja na stronę spękanego lodowca Tribolazzione robi niemałe wrażenie. Widok z grani obejmuje Alpy Walijskie z piramidą Matterhornu, masyw Mont Blanc i odległe o 100 km. Monte Viso.
    Wszystkim odwiedzającym dolinę Valsavaranche polecam wycieczkę na przełęcz Colle d'Entrelor (3007). Może ona stanowić trening aklimatyzacyjny przed atakiem na cztery tysiące. Startujemy z darmowego pola biwakowego Grivola (1 km. na południe od wsi Degioz). Wygodna leśna ścieżka wyprowadza na urocze hale pod szczytem Punta Biuola (3414, wg mapy możliwość wejścia). Następuje teraz najpiękniejszy odcinek trasy: wędrujemy wysoko nad dnem doliny z rewelacyjnymi widokami na lodowce Gran Paradiso, a później mijamy "tatrzańskie" stawy otoczone śniegiem i skalnymi ścianami, u podnóża których hasają stada koziorożców. Można tu spotkać również dorodne świstaki. Wejście na siodło nie przedstawia większych trudności.
    Drugi tydzień wyprawy spędziliśmy w dolinie Gressoney. Dojazd z Aosty do Staffal (1850 m.) umożliwiają lokalne autobusy (przesiadka w Pont St. Martin z interesującym mostem rzymskim koło przystanku). Staffal nie jest niestety miejscem, na które górołaz patrzy z przyjemnością. Hotele, kolejki linowe, korowody samochodów i tłumy ceprów kontrastowały z bielą lodowców Lyskamma zamykających dolinę. Co gorsza, nie ma tu kempingu, musieliśmy więc znaleŹć jakieś ustronne miejsce na biwak. Według relacji miejscowych alpinistów, najbliższa pozioma łąka znajdowała się trzysta metrów wyżej na hali Santa Anna. Zrzuciliśmy się na kolejkę (wjazd 12 tys. lirów) i jeden z nas pojechał z workami (30 kg każdy) na halę. Reszta przespacerowała się leśną drożyną. Niedaleko od górnej stacji znaleŹliśmy dogodną do ustawienia namiotów rówień. Mieszkający opodal górale zgodzili się na nasz obóz bez większych sprzeciwów. Z bazy mogliśmy podziwiać białą grań naszego następnego celu: Castora (4228). Nazajutrz podeszliśmy do wysoko położonego schroniska Sella (3585). Z początku szlak dojściowy wiódł mało ciekawym terenem, którego główną atrakcją były przekopujące zbocze pomarańczowe sylwetki spychaczy (w odróżnieniu od Gran Paradiso, w dolinie Gressoney nie ma parku narodowego i inwestycje narciarskie rozwijają się bardzo szybko). Cywilizacja skończyła się dopiero na przełęczy Bettaforca (2670). Strome śnieżne pola i wąska, ubezpieczona linami grań doprowadziły nas do zbudowanego na krawędzi lodowca schroniska. Nocleg w głównym budynku kosztuje 20 tys. ITL. W drewnianej komórce dziesięć metrów dalej - 12 tys. Wybraliśmy oczywiście ten drugi wariant. Dla szczęśliwych posiadaczy dobrego sprzętu biwakowego ważna informacja: na pobliskim lodowcu znajdziemy mnóstwo dogodnych miejsc na rozbicie namiotu.
    Szlak na Castora jest krótki (2 godz.) i, jeżeli mamy pełny sprzęt, niezbyt trudny (wg francuskiej skali trudności PD). Podchodzimy płaskim lodowcem i stromym trawersem na przełęcz Felixjoch, skąd ładna śnieżna grań wyprowadza na wierzchołek. W panoramie wyróżniają się przede wszystkim ostre sylwetki Matterhornu i Weisshornu. Widać też wyraźnie Mt. Blanc i rozległy masyw Gran Paradiso.
   Jeżeli wejścia na Gran Paradiso i Castora nie sprawiły ci dużo problemu, możesz spróbować czegoś poważniejszego. Sporo wrażeń dostarczy ci bez wątpienia trawers ze schr. Sella do schr. Gnifetti przez lodowiec Lys i przełęcz Il Naso (4100). Lina, czekan i raki przestają tu pełnić funkcje "ozdobne" i stają się po prostu nieodzowne. Droga nie jest niestety przechodzona przez wiele zespołów i wcześniej należy upewnić się właściciela schroniska o warunki panujące na trasie. Najtrudniejszym miejscem jest wejście stromą lodową ścianką (50-60°) na grzbiet Il Naso. Asekurację ułatwiają wbite w lód co 5-10 metrów stalowe pręty. Gdyby ich nie było, należy mieć ze sobą kilka śrub lodowych.
    Schronisko Gnifetti (3650) jest świetnym punktem wypadowym w masyw Monte Rosa. Mamy tu niepowtarzalną okazję zaliczenia sześciu łatwych czterotysięczników (z Zumsteinspitze - 4563). Dogodny do biwakowania jest też schron Balmenhorn (4150), często odwiedzany przez polskich alpinistów. Nam nie starczyło już niestety czasu na działalność w tym rejonie.

© Piotr G. Mielus, 1997



Polecamy strony:



Nasi partnerzy:



Najpiękniejsze zdjęcia górskie:


zobacz.. »

2010 © Wysokogórski Klub Ekspedycyjny | Webmaster